ULICA LWOWSKA W WARSZAWIE

Bookmark and Share
<< poprzednia następna >>

trochę historii: PRL: wieczny kryzys: 1950-1989
1950-52: ideologia ponad wszystko

Po "wyzwoleniu", w czasach, kiedy w latach 1950-52 uległ likwidacji odcinek Koszykowej między ulicami Marszałkowską i Lwowską, co było wynikiem budowy Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej (MDM), teren śródmieścia Warszawy stał się poligonem doświadczalnym chorych teorii lewicowych pseudo-architektów.

Efektem jest rozebranie wielu pięknych kamienic, np. Lwowska 1, Śniadeckich 23 i wiele innych, które, choć uszkodzone, mogły z powodzeniem zostać odbudowane. Zniszczony został układ urbanistyczny ulic Koszykowej, Pięknej, Marszałkowskiej ustępując miejsca nachalnemu Placowi Konstytucji - choć w porównaniu z tym, co budowano potem i tak ta część Warszawy nie wyszła najgorzej.

Plan MDM z lat 1950-52 (Sigalin, Jankowski, Knothe, Stępiński). Oprócz znanego wszystkim Placu Konstytucji widać niezrealizowany plan przy ulicy Polnej (B), inny niezrealizowany plac przy Rakowieckiej (C), a na miejscu rozebranego Zamku Ujazdowskiego Teatr Wojska Polskiego (!). Inaczej wygląda też Plac na Rozdrożu. Uderza klasyczność planu, nawiązująca do XVIII-wiecznych pomysłów osiowość i dbałość o perspektywy. Natomiast plany wyburzeń koniecznych do realizacji tego pomysłu to czyste barbarzyństwo!

Jakkolwiek domy z lat 50-tych dają się jeszcze obronić pod względem estetycznym, to jednak epoka ta, ze swoją manią wielkości i zebrań ludowych, zupełnie nie radziła sobie z projektowaniem placów miejskich. Jeżeli dodamy do tego zlekceważenie rozwoju motoryzacji, to mamy rezultat w postaci koszmarnych placów-parkingów w środku miasta. Plac Konstytucji nie jest tu wyjątkiem. Wtedy też, na miejscu wspomnianej trójkątnej kamienicy, wybudowano mój dom (Lwowska 2a). Do poziomu pierwszego piętra wykorzystano jednak stare mury, co powoduje, że moje mieszkanie na parterze ma ściany grubości 1,5 m! W upalne lato daje to nam kojący chłód, kiedy inni smażą się w "nowoczesnych" blokach.

Lud do Śródmieścia!

Moja ulica zdołała zachować swój dawny charakter. Dalej jest ulicą statecznych mieszczuchów o poważnych zawodach. Ale właśnie dlatego przetrwała czasy, kiedy "do Śródmieścia wprowadzano lud Warszawy", co oznaczało najczęściej dzielenie mieszkania z wielodzietną rodziną (oby jedną!) niepracującego alkoholika.

Lata Gomółki i wczesnego Gierka były bodajże jeszcze bardziej niszczycielskie. Koszmarne plomby epatujące pseudo nowoczesnością aluminiowych fasad lub też domy-klocki bez żadnego wyrazu rosły wtedy jak grzyby po deszczu na miejscu i kosztem pięknych przedwojennych poprzedników. Często nie zachowano nawet dawnego podziału na parcele.

Zniszczono też małą architekturę - w 1995 roku zniknął ostatni kawałek bruku i torów tramwajowych z ulicy Polnej, przywracany potem mozolnie juz w XXI wieku.

Zapraszam do przeczytania wspomnień Zbyszka Papisa, który w latach 50-tych i 60-tych mieszkał w tej okolicy. Dużo szczegółów życia codziennego i historycznych wydarzeń, które tu miały miejsce!

Na pobliskich Polach Mokotowskich pojawiły się domki fińskie - baraki dla robotników budujących Pałac Kultury i Nauki im. J. Stalina. Po zakończeniu budowy domki te zostały zasiedlone przez warszawiaków, w tym rodzinę Ryszarda Kapuścińskiego (ul. Leszowa). Kapuściński wspominał tragiczny wypadek, który widział tutaj po drodze do szkoły, tuż po wojnie - kilkuletni chłopiec wszedł na zaminowany jeszcze teren , co skończyło się jego śmiercią.

Jeden z lokatorów, tramwajarz Stelmach, okazał się też zdolnym sadownikiem, a sadzone przez niego śliwy i jabłonie do tej pory zdobią park. Nie zdobi go natomiast baza MPO oraz różne baraki z dziwnymi sklepami i usługami. Jest nawet niezła restauracja libańska! Przez długie lata straszyła tu rozgrzebana budowa Biblioteki Narodowej, szczęśliwie ukończona w latach 90-tych, choć jej styl pozostawia bardzo dużo do życzenia. Domki zabrano w połowie lat 70-tych na rzecz gierkowskich prominentów, którzy urządzili tu swoje działki.



1956, 1957, 1968, 1970, 1976, 1980-89: wojna z Komuną

Wypadki 1957 roku związane z zamknięciem pisma "Po Prostu" - skrót felietonu "Zwracam własność" Włodzimierza Kalickiego, Duży Format Gazety Wyborczej, 2010-10-10

[5.X.1957] Od wczesnego ranka po śródmieściu Warszawy krążą wzmocnione patrole milicji. W bocznych ulicach w rejonie Politechniki stoją autobusy pełne milicjantów. Krótko po 9 rano na placu Jedności Robotniczej przed gmachem Politechniki gromadzą się studenci. Mimo że na drzwiach wisi kartka, że zajęcia zostały odwołane - studenci nie rozchodzą się. O 10 to już 500 osób. Z sąsiednich ulic wyłaniają się szeregi kompanii szkolnej MO i rozpędzają zebranych.

[4.X] (...) studenci Politechniki od rana przygotowywali się do kolejnego wiecu protestacyjnego. Do konfrontacji przygotowały się też władze. Wczesnym popołudniem rektor Politechniki zarządził przerwanie zajęć i zamknięcie gmachu uczelni. Gdy około 17 przed wejściem zgromadził się tłum, wzmocnione podczas nocy siły milicji i ZOMO uderzyły na młodzież. Bici pałkami studenci rzucali w zomowców szare papierowe torby na zakupy wypełnione solą. Pod szpitalem Ministerstwa Obrony Narodowej [na ul. Nowowiejskiej] młodzież nieoczekiwanie wsparli pacjenci, w sporej części wojskowi. Z okien szpitala rzucali w milicjantów butelki, doniczki, a nawet ciężkie szpitalne sprzęty. Bijatyki z szarżującymi zomowcami i uzbrojonymi w drewniane drągi tak zwanymi milicjantami robotniczymi trwały do nocy. (...) Wieczorem na ulicy Śniadeckich oraz na Lwowskiej otoczeni przez demonstrantów milicjanci dwukrotnie otworzyli ogień w powietrze, na postrach.
O 18
[5.X] tysięczny tłum zmusza na placu Konstytucji dwie szarżujące drużyny MO do ucieczki. Gdy uderza cały batalion ZOMO, zepchnięci na Piękną manifestanci budują barykadę. Chwilę później wznoszą następną, na rogu Marszałkowskiej i Wilczej. Układają na jezdni deski nabijane gwoźdźmi. Gdy obrońcy barykady dopadają motocyklowy patrol MO, ranią milicyjnego kierowcę (...).

Demonstrantów w różnych zakątkach Śródmieścia atakuje niemal 1700 milicjantów. Ciężkozbrojna jednostka ze Szczytna zdobywa barykadę przy Wilczej, ale na Marszałkowskiej demonstranci atakują kolejny motocykl MO i ciężko ranią milicjanta (...). O dramatycznym przebiegu walk nie mają pojęcia dziennikarze "Po prostu" w mieszkaniu Urbana
[na ul. E.Plater]. W końcu decydują się wyruszyć w miasto. By nie uznano ich za podżegaczy, Lasota i Urban mają pojechać na zwiady redakcyjnym fiatem 1400. Nieźle podchmielony Lasota siada obok kierowcy, pana Kostka, wcale nie lepszy od swego naczelnego Urban sadowi się z tyłu. Niedaleko Politechniki mija fiata spora grupa uciekających przed milicją studentów. Na jej czele triumfalnie podskakuje chłopak wymachujący zdobycznym milicyjnym hełmem. Gdy chłopak mija samochód, rozpoznaje w środku Lasotę i wręcza mu hełm jako łup wojenny. Fiat zajeżdża na plac przed Politechniką, na którym znajduje się punkt dowodzenia siłami milicji. Lasota, który jest także posłem na Sejm, dostrzega na placu komendanta głównego MO gen. Ryszarda Dobieszaka. Wysiada, podchodzi do generała i mówi: - Zwracam waszą własność.

- Bardzo dziękuję, panie pośle - odpowiada gen. Dobieszak i salutuje.

Wyprawa fiatem wraca do mieszkania Jerzego Urbana na Emilii Plater. Po chwili ktoś rozochocony historią z hełmem wpada na pomysł, żeby iść na kolację do Klubu Dziennikarza na Foksal, ale wcześniej zadzwonić po eskortę milicji. I któryś z podchmielonych dziennikarzy dzwoni na komendę MO, prosi o ochronę. Nie mija pół godziny, a zdrowo podpici dziennikarze "Po prostu" maszerują na kolację eskortowani przez pluton milicjantów oderwany od zwalczania zamieszek.

Studenckie demonstracje w październiku 1956 i milicjantów goniących demonstrantów wzdłuż Śniadeckich pamięta Zbyszek Papis, który w latach 50-tych i 60-tych mieszkał w tej okolicy. Utkwiły mu w pamięci gazety palone jak pochodnie przez demonstrantów. W jego wspomnieniach znajdziecie dużo szczegółów życia codziennego i historycznych wydarzeń, które tu miały miejsce.

W roku 1968 na Politechnice, tak jak na wszystkich warszawskich uczelniach, wrzało. Wiece studenckie odbywały się tutaj jeden za drugim. Ja, dziecięciem małem będąc, pamiętam tylko to, że Lwowska od końca do końca wypełniona była milicyjnymi "sukami", a biedni mundurowi dzwonili do naszych drzwi prosząc o wpuszczenie do toalety.

Chaotyczny klimat tych dni widać na fotografiach Krzysztofa Floryana wykonanych z okien Wydziału Elektroniki PW. Grupki studentów uciekają przez luźną tyralierą milicjantów z pałami w rękach, ktoś rzuca w nich jakimiś przedmiotami z okien Wydziału, stoją autobusy i tramwaje.

Trzeba też wspomnieć o licznych demonstracjach studenckich, które widział Plac Politechniki i Lwowska w burzliwych latach 80-tych i w stanie wojennym. Chowaliśmy się w bramach przed szarżującymi zomowcami, granaty z gazem łzawiącym latały gęsto, czasem wstrzeliwane wprost do nieopatrznie otwartych okien. Zabawa była przednia, ale granica między nią a tragedią była cienka. Na dokumentalnych zdjęciach często prezentowanych w TVP można zobaczyć, jak milicyjny star wjeżdża z pełną prędkością w tłum na Placu Konstytucji u wylotu Śniadeckich, rozjeżdżając młodego mężczyznę. Nie sądzę, aby przeżył.



Lata 60., 70. i 80.: mała stabilizacja

Plac Politechniki - wtedy Jedności Robotniczej - w roku 1973. Widać reklamy, które niczego nie reklamują, Syrenki i Wartburgi oraz taksówki-Warszawy. Noakowskiego jeździło się wtedy w drugą stronę. Dostrzec można saturator (zobacz niżej), kiosk Ruchu i milicyjną kamerę na słupie na środku ronda. Ogólnie mówiąc, było szaro smutno i beznadziejnie, choć my, dzieci wcale tego nie dostrzegaliśmy.

Na Lwowskiej pod nr 8 przez jakiś czas w latach 60-tych i 70-tych mieściła się ambasada lub przedstawicielstwo Bangladeszu.

Na rogu Lwowskiej i Placu Politechniki (Jedności Robotniczej) stał saturator - urządzenie wydające chętnym wodę sodową, za jedyne 50 gr. Luksus to woda z sokiem - chyba za złotówkę. Za dodatkowe 50 gr można było dostać wodę z podwójnym sokiem. Najciekawsza była obserwacja zabiegów higienicznych pana sprzedającego polegających na skąpym opłukaniu szklanki strumyczkiem tryskającej do góry wody. Zero dezynfekcji, ale jakoś nikt od tego nie umarł.

Do kiosku ruchu "skakałem' wysyłany przez ojca po Klubowe i zapałki. Bez zbędnych ceregieli, nikt nie zawracał sobie głowy granicą 18 lat.

Sklep mięsny na rogu Lwowskiej i Koszykowej stawał się centrum życia sąsiedzkiego, spędzało się tam przecież w kolejkach długie godziny. Innym takim miejscem był fryzjer na Placu Politechniki, zlikwidowany niestety w początkach 2011 roku. A prywatny sklepik warzywny w piwnicy nieistniejącego już domu Lwowska/Koszykowa/Piękna to legenda sama w sobie: zapach kiszonej kapusty, pani w rękawiczkach z uciętymi palcami, wielka waga na której można było zważyć wór ziemniaków.