Po "wyzwoleniu", w czasach, kiedy w latach 1950-52 uległ
likwidacji odcinek Koszykowej między ulicami Marszałkowską i
Lwowską, co było wynikiem budowy Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej
(MDM), teren śródmieścia Warszawy stał się poligonem doświadczalnym
chorych teorii lewicowych pseudo-architektów.
Efektem jest rozebranie wielu pięknych kamienic, np. Lwowska 1,
Śniadeckich 23 i wiele innych, które, choć uszkodzone, mogły z
powodzeniem zostać odbudowane. Zniszczony został układ urbanistyczny
ulic Koszykowej, Pięknej, Marszałkowskiej ustępując miejsca nachalnemu
Placowi Konstytucji - choć w porównaniu z tym, co budowano potem i tak
ta część Warszawy nie wyszła najgorzej.
Plan MDM z lat 1950-52 (Sigalin, Jankowski, Knothe,
Stępiński). Oprócz znanego wszystkim Placu Konstytucji widać
niezrealizowany plan przy ulicy Polnej (B), inny niezrealizowany plac
przy Rakowieckiej (C), a na miejscu rozebranego Zamku Ujazdowskiego
Teatr Wojska Polskiego (!). Inaczej wygląda też Plac na Rozdrożu. Uderza
klasyczność planu, nawiązująca do XVIII-wiecznych pomysłów osiowość i
dbałość o perspektywy. Natomiast plany wyburzeń koniecznych do realizacji
tego pomysłu to czyste barbarzyństwo!
Jakkolwiek domy z lat 50-tych dają się jeszcze obronić
pod względem estetycznym, to jednak epoka ta, ze swoją manią wielkości i
zebrań ludowych, zupełnie nie radziła sobie z projektowaniem placów
miejskich. Jeżeli dodamy do tego zlekceważenie rozwoju motoryzacji, to
mamy rezultat w postaci koszmarnych placów-parkingów w środku miasta.
Plac Konstytucji nie jest tu wyjątkiem. Wtedy też, na miejscu
wspomnianej trójkątnej kamienicy, wybudowano mój dom (Lwowska
2a). Do poziomu pierwszego piętra wykorzystano jednak stare mury, co
powoduje, że moje mieszkanie na parterze ma ściany grubości 1,5 m! W
upalne lato daje to nam kojący chłód, kiedy inni smażą się w
"nowoczesnych" blokach.
Lud do Śródmieścia!
Moja ulica zdołała zachować swój dawny charakter. Dalej jest ulicą
statecznych mieszczuchów o poważnych zawodach. Ale
właśnie dlatego przetrwała czasy, kiedy "do Śródmieścia wprowadzano lud
Warszawy", co oznaczało najczęściej dzielenie mieszkania z wielodzietną rodziną
(oby jedną!) niepracującego alkoholika.
Lata Gomółki i wczesnego Gierka były bodajże jeszcze bardziej
niszczycielskie. Koszmarne plomby epatujące pseudo nowoczesnością aluminiowych
fasad lub też domy-klocki bez żadnego wyrazu rosły wtedy jak grzyby po deszczu
na miejscu i kosztem pięknych przedwojennych poprzedników. Często nie zachowano
nawet dawnego podziału na parcele.
Zniszczono też małą architekturę - w 1995 roku zniknął
ostatni kawałek bruku i torów tramwajowych z ulicy Polnej, przywracany potem
mozolnie juz w XXI wieku.
Zapraszam do przeczytania
wspomnień Zbyszka Papisa, który w latach 50-tych i 60-tych mieszkał
w tej okolicy. Dużo szczegółów życia codziennego i historycznych
wydarzeń, które tu miały miejsce!
Na pobliskich Polach Mokotowskich pojawiły się domki
fińskie - baraki dla robotników budujących Pałac Kultury i Nauki im. J.
Stalina. Po zakończeniu budowy domki te zostały zasiedlone przez
warszawiaków, w tym rodzinę Ryszarda Kapuścińskiego (ul. Leszowa).
Kapuściński wspominał tragiczny wypadek, który widział tutaj po drodze
do szkoły, tuż po wojnie - kilkuletni chłopiec wszedł na zaminowany
jeszcze teren , co skończyło się jego śmiercią.
Jeden z lokatorów, tramwajarz Stelmach, okazał się
też zdolnym sadownikiem, a sadzone przez niego śliwy i jabłonie do tej
pory zdobią park. Nie zdobi go natomiast baza MPO oraz różne baraki z
dziwnymi sklepami i usługami. Jest nawet niezła restauracja libańska!
Przez długie lata straszyła tu rozgrzebana budowa Biblioteki Narodowej,
szczęśliwie ukończona w latach 90-tych, choć jej styl pozostawia bardzo
dużo do życzenia. Domki zabrano w połowie lat 70-tych na rzecz
gierkowskich prominentów, którzy urządzili tu swoje działki.
1956, 1957, 1968, 1970, 1976, 1980-89: wojna z Komuną
Wypadki 1957 roku związane z zamknięciem pisma "Po
Prostu" - skrót felietonu "Zwracam własność"
Włodzimierza Kalickiego, Duży Format Gazety Wyborczej,
2010-10-10
[5.X.1957] Od wczesnego ranka po śródmieściu Warszawy krążą wzmocnione patrole
milicji. W bocznych ulicach w rejonie Politechniki stoją autobusy pełne
milicjantów. Krótko po 9 rano na placu Jedności Robotniczej przed
gmachem Politechniki gromadzą się studenci. Mimo że na drzwiach wisi
kartka, że zajęcia zostały odwołane - studenci nie rozchodzą się. O 10
to już 500 osób. Z sąsiednich ulic wyłaniają się szeregi kompanii
szkolnej MO i rozpędzają zebranych.
[4.X] (...) studenci Politechniki od rana
przygotowywali się do kolejnego wiecu protestacyjnego. Do konfrontacji
przygotowały się też władze. Wczesnym popołudniem rektor Politechniki
zarządził przerwanie zajęć i zamknięcie gmachu uczelni. Gdy około 17
przed wejściem zgromadził się tłum, wzmocnione podczas nocy siły milicji
i ZOMO uderzyły na młodzież. Bici pałkami
studenci rzucali w zomowców szare papierowe torby na zakupy
wypełnione solą. Pod szpitalem Ministerstwa Obrony Narodowej [na
ul. Nowowiejskiej] młodzież nieoczekiwanie wsparli pacjenci, w sporej części
wojskowi. Z okien szpitala rzucali w milicjantów butelki, doniczki, a
nawet ciężkie szpitalne sprzęty. Bijatyki z szarżującymi zomowcami i
uzbrojonymi w drewniane drągi tak zwanymi milicjantami robotniczymi
trwały do nocy. (...) Wieczorem na ulicy Śniadeckich oraz na
Lwowskiej otoczeni przez demonstrantów milicjanci dwukrotnie
otworzyli ogień w powietrze, na postrach.
O 18 [5.X] tysięczny tłum zmusza na placu Konstytucji dwie szarżujące drużyny
MO do ucieczki. Gdy uderza cały batalion ZOMO, zepchnięci na Piękną
manifestanci budują barykadę. Chwilę później wznoszą następną, na rogu
Marszałkowskiej i Wilczej. Układają na jezdni deski nabijane gwoźdźmi.
Gdy obrońcy barykady dopadają motocyklowy patrol MO, ranią milicyjnego
kierowcę (...).
Demonstrantów w różnych zakątkach Śródmieścia atakuje niemal 1700
milicjantów. Ciężkozbrojna jednostka ze Szczytna zdobywa barykadę przy
Wilczej, ale na Marszałkowskiej demonstranci atakują kolejny motocykl MO
i ciężko ranią milicjanta (...). O dramatycznym przebiegu walk nie mają
pojęcia dziennikarze "Po prostu" w mieszkaniu Urbana [na ul. E.Plater].
W końcu decydują się wyruszyć w miasto. By nie uznano ich za podżegaczy,
Lasota i Urban mają pojechać na zwiady redakcyjnym fiatem 1400. Nieźle
podchmielony Lasota siada obok kierowcy, pana Kostka, wcale nie lepszy
od swego naczelnego Urban sadowi się z tyłu. Niedaleko Politechniki mija
fiata spora grupa uciekających przed milicją studentów. Na jej czele
triumfalnie podskakuje chłopak wymachujący zdobycznym milicyjnym hełmem.
Gdy chłopak mija samochód, rozpoznaje w środku Lasotę i wręcza mu hełm
jako łup wojenny. Fiat zajeżdża na plac przed Politechniką, na którym
znajduje się punkt dowodzenia siłami milicji. Lasota, który jest także
posłem na Sejm, dostrzega na placu komendanta głównego MO gen. Ryszarda Dobieszaka. Wysiada, podchodzi do generała i mówi: - Zwracam waszą
własność.
- Bardzo dziękuję, panie pośle - odpowiada gen. Dobieszak i salutuje.
Wyprawa fiatem wraca do mieszkania Jerzego Urbana na Emilii Plater. Po
chwili ktoś rozochocony historią z hełmem wpada na pomysł, żeby iść na
kolację do Klubu Dziennikarza na Foksal, ale wcześniej zadzwonić po
eskortę milicji. I któryś z podchmielonych dziennikarzy dzwoni na
komendę MO, prosi o ochronę. Nie mija pół godziny, a zdrowo podpici
dziennikarze "Po prostu" maszerują na kolację eskortowani przez pluton
milicjantów oderwany od zwalczania zamieszek.
Studenckie demonstracje w październiku 1956 i milicjantów goniących
demonstrantów wzdłuż Śniadeckich pamięta Zbyszek
Papis, który w latach 50-tych i 60-tych mieszkał w tej okolicy. Utkwiły mu
w pamięci gazety palone jak pochodnie przez demonstrantów. W jego
wspomnieniach znajdziecie dużo szczegółów
życia codziennego i historycznych wydarzeń, które tu miały miejsce.
W roku 1968 na Politechnice, tak jak na wszystkich warszawskich uczelniach,
wrzało. Wiece studenckie odbywały się tutaj jeden za drugim. Ja, dziecięciem
małem będąc, pamiętam tylko to, że Lwowska od końca do końca wypełniona była
milicyjnymi "sukami", a biedni mundurowi dzwonili do naszych drzwi prosząc o
wpuszczenie do toalety.
Chaotyczny klimat tych dni widać na fotografiach
Krzysztofa Floryana wykonanych z okien Wydziału Elektroniki PW. Grupki
studentów uciekają przez luźną tyralierą milicjantów z pałami w rękach, ktoś
rzuca w nich jakimiś przedmiotami z okien Wydziału, stoją autobusy i
tramwaje.
Trzeba też wspomnieć o licznych demonstracjach studenckich, które widział
Plac Politechniki i Lwowska w burzliwych latach 80-tych i w stanie wojennym.
Chowaliśmy się w bramach przed szarżującymi zomowcami, granaty z gazem
łzawiącym latały gęsto, czasem wstrzeliwane wprost do nieopatrznie otwartych
okien. Zabawa była przednia, ale granica między nią a tragedią była cienka. Na
dokumentalnych zdjęciach często prezentowanych w TVP można zobaczyć, jak
milicyjny star wjeżdża z pełną prędkością w tłum na Placu Konstytucji u wylotu
Śniadeckich, rozjeżdżając młodego mężczyznę. Nie sądzę, aby przeżył.
Lata 60., 70. i 80.: mała stabilizacja
Plac Politechniki - wtedy Jedności Robotniczej - w roku
1973. Widać reklamy, które niczego nie reklamują, Syrenki i Wartburgi oraz
taksówki-Warszawy. Noakowskiego jeździło się wtedy w drugą stronę.
Dostrzec można saturator (zobacz niżej), kiosk Ruchu i milicyjną kamerę na słupie na
środku ronda. Ogólnie mówiąc, było szaro smutno i beznadziejnie, choć my,
dzieci wcale tego nie dostrzegaliśmy.
Na Lwowskiej pod
nr 8 przez jakiś czas w latach 60-tych i 70-tych
mieściła się ambasada lub przedstawicielstwo Bangladeszu.
Na rogu Lwowskiej i Placu Politechniki (Jedności
Robotniczej) stał saturator - urządzenie wydające chętnym wodę
sodową, za jedyne 50 gr. Luksus to woda z sokiem - chyba za
złotówkę. Za dodatkowe 50 gr można było dostać wodę z podwójnym
sokiem. Najciekawsza była obserwacja zabiegów higienicznych pana
sprzedającego polegających na skąpym opłukaniu szklanki strumyczkiem
tryskającej do góry wody. Zero dezynfekcji, ale jakoś nikt od tego
nie umarł.
Do kiosku ruchu "skakałem' wysyłany przez ojca po
Klubowe i zapałki. Bez zbędnych ceregieli, nikt nie zawracał sobie
głowy granicą 18 lat.
Sklep mięsny na rogu Lwowskiej i Koszykowej
stawał się centrum życia sąsiedzkiego, spędzało się tam przecież w
kolejkach długie godziny. Innym takim miejscem był fryzjer na Placu
Politechniki, zlikwidowany niestety w początkach 2011 roku. A
prywatny sklepik warzywny w piwnicy nieistniejącego już domu
Lwowska/Koszykowa/Piękna to legenda sama w sobie: zapach kiszonej
kapusty, pani w rękawiczkach z uciętymi palcami, wielka waga na
której można było zważyć wór ziemniaków.