ULICA LWOWSKA MENU (Gołąb z Lwowskiej 15) W WARSZAWIE


POLITYKA 24/2003 z 11.06.2003

Zbrodnia i chwała (fragmenty artykułu)

Na wokandę powraca głośna sprawa zabójstwa studenta Politechniki Warszawskiej Wojtka Króla. Siedem lat temu organom ścigania tak było spieszno do sukcesu, że poszły na skróty, popełniając amatorskie błędy. Przedstawiamy nowe, bulwersujące wątki tej sprawy.

Wojtek Król zginął od kuli 17 marca 1996 r. na ulicy Lwowskiej. Ta zbrodnia wstrząsnęła Warszawą, w protestacyjnym marszu wzięło udział 25 tys. osób. Domagano się szybkiego schwytania i osądzenia sprawców. Już po tygodniu zatrzymano czterech podejrzanych, trzech z nich aresztowano. Policjanci ze specgrupy w chwale odebrali nagrody i awanse. Aresztowanych postawiono przed sądem. Ale ten (składowi przewodziła Barbara Piwnik, drugim sędzią zawodowym był Marek Celej) sceptycznie ocenił dowody. Po kilkunastomiesięcznym procesie uniewinnił całą trójkę. Dwa z tych orzeczeń, podtrzymane przez sąd apelacyjny, już się uprawomocniły. Niebawem rozpocznie się od nowa proces trzeciego oskarżonego Artura K. Wyższa instancja zgodziła się bowiem z prokuratorem, że sąd okręgowy pominął jeden z wątków dowodowych.

W chłodną niedzielę 17 marca 1996 r. Robert G. wraz z Katarzyną K. od 8 rano handlowali na giełdzie komputerowej na ul. Grzybowskiej. Około godz. 13 spakowali do swojego Citroena niesprzedany towar i ruszyli do domu, na Lwowską 7. Zaparkowali na ulicy. Pani Katarzyna wyjmowała paczki z auta, pan Robert nosił je do mieszkania. Około godz. 13.40 pojawił się ich sąsiad Tadeusz K., wracał ze spaceru z 7-letnim synkiem. Pozdrowił panią Katarzynę, ale ta zaabsorbowana nawet nie odpowiedziała (to ważne, sąd później uznał, że tym bardziej nie była w stanie zwrócić uwagi na inne szczegóły wydarzeń). W tym momencie z bramy przy Lwowskiej 7 wyszło dwóch mężczyzn. Byli w kurtkach i bawełnianych czapkach. Po chwili z bramy wybiegł Robert G., cały zakrwawiony. Jego krzyk: „Łapać złodziei”, zelektryzował Tadeusza K. i kilku przechodniów. Mężczyźni zaczęli uciekać. Tadeusz K. ruszył za nimi. W tym czasie ulicą Lwowską szedł młody człowiek. Kiedy uciekający znaleźli się na jego wysokości, K. zaczął krzyczeć do chłopaka: – Podstaw im nogę. To złodzieje! Ale młodzieniec nie zareagował. Mężczyźni minęli go i biegli dalej. Kiedy znaleźli się obok młodej kobiety, Anny B., która szła chodnikiem, jeden z nich sięgnął pod kurtkę, wyciągnął pistolet, odwrócił się i wystrzelił. Prawdopodobnie mierzył do ścigającego ich Tadeusza K., ale to nie w niego trafił. Na drodze pocisku znalazł się młody chłopak – Wojtek Król. Anna B. stała w tym momencie trzy metry do strzelającego, patrzyła na niego. Ten odwrócił się do niej i przez kilka chwil ich spojrzenia krzyżowały się. Kobieta poczuła straszny lęk, obawiała się, że zaraz odda drugi strzał, tym razem do niej. Ale bandyta schował pistolet i wraz z kompanem uciekł.

PIOTR PYTLAKOWSKI


Gazeta Stołeczna z 22.11.2000

 

Sprawa Wojtka Króla: nie wiadomo kto zabił

Mariusz S., potężny, obcięty na jeża 28-latek, fan boksu zawodowego, pseudonim "Tyson", słysząc werdykt sądu zacisnął tylko prawą pięść i przeciął nią kilka razy powietrze. Po uzasadnieniu wyroku sądu apelacyjnego ze łzami w oczach powtarzał dziennikarzom: - Jestem niewinny, nawet nie wiem, gdzie jest Lwowska i nie chcę wiedzieć.

Warszawa pamięta

W miejscu, gdzie 17 marca 1996 r. na Lwowskiej zginął Wojtek Król 20-letni student politechniki (pochodził z Kołobrzegu) pod tablicą jego pamięci wciąż leżą świeże kwiaty. Warszawiacy pamiętają tę śmierć. "To mógł być każdy z nas" - takie hasło nieśli w 25-tysięcznym marszu przeciw przemocy i bezradności policji kilka dni po zabójstwie Wojtka. Hasło jak najbardziej prawdziwe. Tamtego dnia Wojtek szedł z bukłakiem wody oligoceńskiej na plecach do akademika. Minął bramę, w której właśnie dwóch bandytów z bronią w ręku zaskoczyło handlowca z giełdy komputerowej Roberta G. i obrabowało go z 10 tys. zł. Uciekający sprawcy minęli Wojtka. Wtedy padł strzał. Jedna kula okazała się śmiertelna. Bandyci (na pl. Politechniki dołączył do nich jeszcze jeden mężczyzna) wsiedli do taksówki i odjechali. Już kilka godzin później o zabójstwie przypadkowego przechodnia informowały wszystkie media. Policja, prokuratura pracowały pod niespotykaną presją opinii publicznej.

Po tygodniu od zbrodni zatrzymani zostali Mariusz S, Artur K., nieco później także Mariusz C. Cała trójka oskarżona została o napad rabunkowy w bramie ul. Lwowskiej. Mariusz S. o zabójstwo studenta.

Poszlaki, błędy, domysły

Przeciwko oskarżonym świadczyły głównie poszlaki - przede wszystkim zidentyfikowany przez psy zapach z taksówki, którą sprawcy mieli uciekać. Pierwsze ekspertyzy zapachów zostały jednak wykonane z podstawowymi błędami. Powtórzone, nie potwierdziły, aby domniemany zabójca był w taksówce. Żaden ze świadków, a kilkanaście osób widziało uciekających bandytów, nie potrafił na 100 proc. wskazać tego który strzelał. Robert G. napadnięty w bramie handlowiec rozpoznał natomiast napastnika, który w bramie przystawił mu pistolet do głowy - oskarżonego Artura K. W śledztwie. Na rozprawie się z tego rozpoznania wycofał. Dwie kobiety, w tym świadek Anna B., która stała twarzą twarz z zabójcą, wskazywały natomiast inną osobę - nieżyjącego już Sebastiana B. (popełnił samobójstwo w areszcie, gdy w zatrzymano go pod zarzutem podwójnego zabójstwa w innej sprawie).

Pierwszy wyrok (październik 1999) - uniewinniający wszystkich oskarżonych ze wszystkich zarzutów - był totalną krytyką pracy policji i prokuratury. Barbara Piwnik, która przewodniczyła sędziom zarzuciła prokuraturze "porzucenie istotnych wątków śledztwa, budowanie oskarżenia na domysłach, przeprowadzenie ekspertyz zapachowych z "rażącym naruszeniem prawa". "To byli oni" - trwał przy oskarżeniu jego autor.

Zwyciężyły wątpliwości

W apelacji zarzucił sądowi, że wyciągnął błędne wnioski z poszczególnych dowodów i źle ocenił je wszystkie razem. Występujący w imieniu prokuratury Zbigniew Goszczyński, niedawno odwołany ze stanowiska zastępca szefa stołecznej prokuratury, domagał się uchylenia wyroku w całości i ponownego procesu.

- Prokuratura powinna uzasadnienie sądu I instancji traktować jako kompendium wiedzy o sposobach prowadzenia śledztwa, aby na przyszłość ustrzec się błędu - bronił wyroku uniewinniającego adwokat Mariusza S., oskarżanego o zabójstwo.

Sąd apelacyjny uwzględnił apelację tylko w niewielkiej części. Dwóch oskarżonych w tym domniemanego zabójcę Wojtka ostatecznie uniewinnił, nakazał jeszcze raz osądzić oskarżonego o rozbój w bramie i rozpoznanego przez pokrzywdzonego Artura K.

- Nie w każdej sprawie o zabójstwo udaje się ustalić sprawcę. W tej sprawie przesłuchano kilkunastu świadków którzy byli w odległości od kilku do kilkudziesięciu metrów od zdarzenia. Na podstawie ich zeznań nie da się stworzyć nawet jednego rysopisu. To jest ryzyko naszego zawodu - powiedział "Gazecie" prok. Goszczyński. - Od samego początku twierdziliśmy, że nie ma dowodów na to, że mój klient miał z tą sprawą coś wspólnego. Niestety śledztwo poszło w innym kierunku - mówił mec. Eugeniusz Baworowski, obrońca "Tysona". - Sprawca zabójstwa tego biednego studenta niestety jest na wolności i nie jest nim mój klient - podkreślił. Pewnie dlatego, że sąd apelacyjny do uniewinniającego wyroku w sprawie zabójstwa Wojtka Króla wprowadził istotną korektę. Uniewinnił Mariusza S. nie dlatego, że go tam wcale nie było, ale - jak mówił sędzia Andrzej Wójcik - "nie ma na to przekonywujących dowodów".

Bogdan Wróblewski
21-11-2000 17:36



Gazeta Stołeczna z 20.11.2000

"Oskarżenie to nie przypadek"

Z SĄDU. Sprawa zabójstwa Wojtka Króla
Oskarżyłem właściwe osoby - powiedział tuż po wyroku uniewinniającym oskarżonych o zabójstwo Wojtka Króla prokurator Krzysztof Stańczuk. Sąd źle ocenił dowody - stwierdza teraz w apelacji.

Jutro sprawą zabójstwa 20-letniego studenta politechniki na ul. Lwowskiej zajmie się sąd apelacyjny. Prokurator domaga się powtórnego procesu. Zarzuca sądowi, że w pierwszym procesie błędnie ocenił poszczególne dowody i całą sprawę.

To mógł być każdy z nas

Już od ponad czterech i pół roku ciągnie się ta nieprawdopodobna historia. 17 marca 1996 r. ok. godz. 13.50 20-letni Wojtek wracał ul. Lwowską do akademika z kanistrem wody oligoceńskiej na plecach. Chwilę wcześniej w bramie Lwowskiej 7 dwóch bandytów obrabowało handlowca z giełdy komputerowej. Uciekali ulicą, mijając jakby nieobecnego Wojtka (świadkowie zapamiętali, że nie reagował na odgłosy pościgu). Jeden z uciekających odwrócił się i strzelił, trafiając studenta. O 13.54 lekarz pogotowia stwierdził jego zgon. Napastnicy odjechali z pl. Politechniki taksówką.

Kilka godzin po śmierci Wojtka informowały o tym wszystkie agencje - oto w biały dzień, w centrum miasta, obok innych przechodniów (były wśród nich np. rodziny z dziećmi) bandyci zastrzelili przypadkowego człowieka. "To mógł być każdy z nas" - hasło niesione potem na transparentach w 25-tysięcznym marszu przeciw przemocy i bezradności policji brzmiało jak okrzyk: "Ratunku!".

Warszawska policja, pracując pod niebywałym naciskiem opinii publicznej i przełożonych, operacyjnie (na podstawie informacji od środowisk przestępczych) typuje i zatrzymuje podejrzanych już po tygodniu. W sylwestra 1996 r. prokurator Krzysztof Stańczuk kieruje do sądu akt oskarżenia, w którym 25-letniemu wówczas Mariuszowi S. zarzuca zbrodnię zabójstwa, a wraz z Arturem K. i Mariuszem C. także napad rabunkowy z bronią w bramie ul. Lwowskiej 7.

Już wówczas wiadomo było, że sąd czeka trudny poszlakowy proces. Tylko jeden z oskarżonych (Artur K.) rozpo- znany został przez napadniętego handlarza z giełdy komputerowej Roberta G. Żaden z kilkunastu świadków na 100 proc. nie rozpoznał tego, który strzelił do Króla. Całą trójkę wiązała jedna poszlaka - zapach w taksówce, którą po napadzie i zabójstwie uciec mieli z Lwowskiej. Oskarżyciel podkreślał też, że nie mają alibi. Żaden z oskarżonych nie przyznał się. Główny - Mariusz S. - zasypywał prokuraturę i sąd pismami, w których dowodził, że został fałszywie oskarżony.

Nie pomógł nawet as

Proces przed sądem wojewódzkim (potem okręgowym) toczył się, z 13-miesięczną przerwą, blisko 2,5 roku. 25 października 1999 r. przewodnicząca rozprawie sędzia Barbara Piwnik ogłosiła werdykt: - Niewinni.

Poszlaki prokuratury nazwała domysłami. Przypomniała, że główny świadek oskarżenia, napadnięty handlowiec, na rozprawie wycofał się z rozpoznania Artura K. Inni świadkowie, patrząc na oskarżonych, mówili tylko o podobieństwie, ale wspominali np., że jeden z oskarżonych był blondynem, podczas gdy trójka z sądowej ławy to bruneci.

Uzasadnienie wyroku w znacznej części było krytyką prokuratury odpowiedzialnej za przebieg śledztwa. Zdaniem sądu porzucone np. zostały wątki, które mogły doprowadzić do innych osób. Dwie kobiety, w tym Anna B., która stała twarzą w twarz z zabójcą podczas śledztwa, ze zdjęć rozpoznała niejakiego Sebastiana B. Prokurator uznał jednak, że B. miał alibi (zdaniem sądu niewiarygodne). Na zakończenie procesu oskarżyciel przedstawił sądowi świadka incognito - "asa z rękawa" - jak okrzyknęła to wydarzenie prasa. Skończyło się kompromitacją. Człowiek, który kilka miesięcy siedział w celi z oskarżonym o zabójstwo Króla, nie potrafił go nawet rozpoznać.

Sąd nie omieszkał też podkreślić, że eksperymenty zapachowe w śledztwie, główna poszlaka, przeprowadzone zostały z "rażącym naruszeniem przepisów". Powtórzone zaś na życzenie sądu nie potwierdziły, aby domniemany zabójca Wojtka Króla uciekał z Lwowskiej taksówką. Oskarżony Mariusz S. uniewinniony został nie z powodu wątpliwości czy braku dowodów, ale - co podkreślił sąd - bo go na Lwowskiej nie było.

Tak na oczach pełnej sali obserwatorów procesu rozpadła się jedna z najgłośniejszych spraw drugiej połowy lat 90. Sprawa - co chętnie przypominali obrońcy oskarżonych - w której za wykrycie domniemanych sprawców kilkunastu policjantów wzięło wysokie nagrody.

Nieobecność dowodem na obecność

Minęło kilka miesięcy. Na wyrok sądu prokurator Krzysztof Stańczuk odpowiedział niemal zajadłą apelacją. Z równą siłą co sąd jego, skrytykował sąd. "Sąd każdy dowód ocenił osobno, w oder- waniu od pozostałych" - pisze prokurator. - "W konsekwencji, uznając, że żaden dowód nie jest jednoznaczny, nie budzący wątpliwości, sąd uniewinnił wszystkich oskarżonych. Tymczasem (...) dopiero analiza wszystkich poszlak i ocena, czy ich wzajemna zbieżność i powiązanie eliminują przypadek, pozwoliłoby na ustalenie, czy w sprawie istnieją wątpliwości co do winy oskarżonych". Ponieważ po wyroku uniewinniającym prokurator nie może zażądać od sądu apelacyjnego skazania, wnosi o jego uchylenie i domaga się powtórnego procesu.

Apelacja opiera się na kilku punktach. Zdaniem prok. Stańczuka

sąd błędnie uznał, że rozpoznanie w śledztwie oskarżonego Artura K. przez napadniętego w bramie handlowca budzi wątpliwości;

świadek Katarzyna K. na rozprawie "spontanicznie" wskazała na Mariusza S. jako zabójcę, wycofała się dopiero pod naciskiem pytań sądu;

jeden ze świadków rozpoznał w śledztwie kurtkę oskarżonego Mariusza S., czego sąd nie zau-ważył;

w końcu sąd tendencyjnie ocenił zeznania świadka incognito.

Także całkowicie odmienną opinię ma prokurator na temat przeprowadzonych w sprawie ekspertyz. Uważa, że sąd niesłusznie odrzucił - jako niedopuszczalny - wynik badania na tzw. wykrywaczu kłamstw, niekorzystny dla dwóch oskarżonych. W kontekście badania odcisków palców w taksówce (nie udało się nikogo zidentyfikować na tej podstawie) pisze: "Wynik negatywny przeprowadzonych ekspertyz o niczym nie świadczy". W końcu przyznaje, że badania zapachów w śledztwie obarczone są błędami, ale - mimo to - pozostają one poszlakami w sprawie. "Żadna z opinii biegłych nie stwierdza, że badania [zapachów - red.] dały błędny wynik" - podkreśla. Przypomnijmy, że biegli napisali, iż wynik ekspertyz ze śledztwa jest po prostu "niewiarygodny".

Powtórzone badania potwierdziły obecność w taksówce tylko Mariusza C. (według oskarżenia miał stać na czatach). To, że badania nie potwierdziły, aby w ucieczce z Lwowskiej brał udział główny oskarżony - domniemany zabójca, według prokuratury "to nie dowód, że go tam nie było". "Odnosi się wrażenie, że sąd poszukiwał dowodu będącego jednoznacznym dowodem winy oskarżonych" - podsumowuje oskarżyciel. Prokurator twierdzi, że oskarżył właściwe osoby. Czy przekona sąd apelacyjny?

Dowód zapachowy

Od kilku lat policja i prokuratura w identyfikacji sprawców przestępstw wykorzystują nową dziedzinę kryminalistyki - osmologię. Specjalnie szkolone psy potrafią - porównując zapach z miejsca przestępstwa z zapachem podejrzanego - zidentyfikować taką osobę. W listopadzie 1999 r. (już po pierwszym wyroku w sprawie zabójstwa Wojtka Króla) Sąd Najwyższy sformułował sześć warunków, po których przestrzeganiu ekspertyza osmologiczna może być uznana przez sąd jako dowód w sprawie. Psy muszą mieć specjalne atesty, właściwe rozpoznania powinny być poprzedzone tzw. próbą pustą i na atrakcyjność zapachu dla psa, przewodnik psa nie może znać miejsca poszukiwanego zapachu w tzw. szeregu selekcyjnym itp. Badania, na podstawie których prokuratura w 1996 r. zatrzymała i oskarżyła trzech mężczyzn w sprawie zabójstwa z Lwowskiej, nie spełniały tych standardów.

Proces poszlakowy

Sąd, wydając wyrok, opiera się na dowodach. Czasami zdarza się, że nie ma świadka, który powie: "ten ukradł" lub "ten zabił". Wtedy odwołać się trzeba do tzw. dowodów pośrednich, zwanych poszlakami. To, że ktoś widziany był w pobliżu miejsca przestępstwa, a nawet, że jest podobny do sprawcy w "x" proc., nie wystarcza do wyciągnięcia pewnych wniosków co do jego winy. Pojedyncze poszlaki nic bowiem nie znaczą. Muszą łączyć się w zbiór przez prawników nazywany łańcuchem. Taki łańcuch poszlak, mówią znawcy prawa, musi być nierozerwalny. To znaczy, że wszystkie poszlaki muszą wiązać się ze sobą i wiązać oskarżonego z przestępstwem, a ponadto dla ustalonej na ich podstawie wersji zdarzeń nie może być żadnej alternatywy. Wtedy dopiero zapada skazujący wyrok.

BOGDAN WRÓBLEWSKI



Życie Warszawy z 19.03.1996

Kwiaty na Lwowskiej. Studenci wszystkich warszawskich uczelni w czwartek zaprotestują przeciwko bezkarności przestępców

Czarny marsz 21-03-96 po zabójstwie Wojtka Króla (fot. R. Kowalewski)

- Nie slyszalem strzalu, bo mialem wlaczone radio - zeznawal policji taksowkarz, ktory w niedziele ok. godz. 14 czekal na klientow na postoju przy pl. Politechniki. W chwile po zabojstwie studenta do jego samochodu wsiadlo trzech mlodych mezczyzn. - Byli zdyszani i zdenerwowani. "Niech pan jedzie na Dworzec Centralny, ojciec mnie goni" - rzucil jeden z nich. W czasie jazdy nie wspomnieli ani slowem o napadzie - opowiadal funkcjonariuszom kierowca.

Niebieski fiat dowiozl przestepcow w poblize przystanku autobusowego przy ul. Swietokrzyskiej nie opodal ronda ONZ. Mlodzi mezczyzni zaplacili za kurs 200 tys. starych zl. Nie chcieli reszty. Taksowkarz zorientowal sie, ze cos jest nie w porzadku, i wrocil na postoj przy pl. Politechniki. Tam dowiedzial sie, ze wiozl bandytow.

W poblizu miejsca smierci 20-letniego Wojciecha K. wczoraj wciaz trwala policyjna akcja poszukiwania luski pocisku. Wokol funkcjonariuszy gromadzili sie gapie.

Wracajacy z zajec studenci nie ukrywaja poruszenia tragedia. - Nie moge pojac, jak mozna zabic bezbronnego czlowieka - mowi dziewczyna w zielonej kurtce. - Juz nigdzie nie mozna czuc sie bezpiecznie, nawet w srodku miasta, w bialy dzien!

- Mieszkalismy na tym samym pietrze, ale nie znalismy sie dobrze - wyjasnia chlopak z kolczykiem w uchu. - Wojtek to byl zwyczajny, spokojny gosc. 10 minut przed tragedia przechodzilem Lwowska, obok bramy, przy ktorej zginal. To moglem byc ja...

- Gdy bylem maly, czulem sie bezpiecznie, dzis jako rosly mezczyzna boje sie wyjsc z domu wieczorem - komentuje przewodniczacy samorzadu studenckiego wydzialu MEL, na ktorym studiowal Wojtek.

- Wladze musza cos zrobic - uwaza Justyna, studentka II roku UW. - Inaczej przestepcy powystrzelaja nas. Jezeli w poludnie w centrum europejskiej stolicy strach wyjsc na ulice, to swiat zwariowal.

Reakcja studentow na brutalny mord bedzie manifestacja przeciwko zorganizowanej przestepczosci, przemocy i bezsilnosci wladz. Urzadza ja prawdopodobnie w czwartek. Przylacza sie do niej studenci wszystkich warszawskich uczelni. Udzial zapowiedzialy samorzady i organizacje studenckie, m.in. NZS, ZSP, AIESEC.

- Wierze w skutecznosc spolecznego nacisku - powiedzial "Zyciu" Wlodzimierz Siwinski, rektor Uniwersytetu Warszawskiego. - Jednak studenci wielokrotnie manifestowali przeciwko przemocy i bezsilnosci wladz, a nie przynioslo to oczekiwanych efektow.

- Wykladowcy i studenci ASP przylacza sie do manifestacji - stwierdzil prof. Adam Myjak, rektor Akademii. - Sadze, ze wladze naszej uczelni wydadza oficjalne oswiadczenie, w ktorym wyraza swoj sprzeciw wobec braku bezpieczenstwa.

Wczoraj posel na Sejm RP Wojciech Borowik przeznaczyl 1000 zl na nagrode dla policjantow, ktorzy przyczynia sie do zlapania bandytow. Zaapelowal tez o podobne zachowanie.

Policja zwraca sie z prosba o kontakt do osob mogacych pomoc w wykryciu zabojcow: tel. 603-70-55, 603-70-20, 603-70-30 (ul. Wilcza 21), anonimowe informacje przyjmowane sa pod nr. 603-70-11. Mozna tez dzwonic na 997 i 6699-997. Bandyci odjechali z pl. Politechniki niebieska taksowka FSO 1500, wysiedli na ul. Swietokrzyskiej przy skrzyzowaniu z al. Jana Pawla II w niedziele po godz. 14. Poszli w kierunku ul. Emilii Plater.
EWES, JP, KT, KZ, DSZ


Życie Warszawy z 21.03.1996

Młodzież pod specjalnym nadzorem

- Zastrzelenie studenta mnie zaszokowało - powiedział nam Muniek Staszczyk, lider T. Love, grupy, która zagra dziś na Agrykoli z okazji pierwszego dnia wiosny. - Codziennie chodzę ul. Lwowską, bo w okolicy mamy próby. Nie wiem jeszcze, w jaki sposób uczcimy na koncercie pamieć Wojtka. Zaśpiewamy piosenkę "Al Capone" z nowego singla, o braku bezpieczeństwa w dużym mieście.(...)
MR, KZ, JC, MIDE


Życie Warszawy z 24.04.1996

Po zabojstwie na Lwowskiej (z 24.04.1996)

Dwa miesiace po smierci studenta Politechniki Warszawskiej Wojtka Króla przedstawiciele samorzadów studenckich spotkają sie z marszałkiem Sejmu, ministrem spraw wewnętrznych, komendantem głównym policji i prawnikami. Będą rozmawiać o poprawie stanu bezpieczeństwa.

- Marszałek Józef Zych spotka sie ze studentami PW miedzy 14 a 17 maja - powiedział "Życiu" rektor uczelni Marek Dietrich.

- Inicjatorami rozmów sa studenci. Nie zamierzamy narzucać swojej formuły tych kontaktow. Chcemy wysłuchać propozycji środowiska akademickiego - twierdzi dyrektor Jerzy Szymanek kierujący gabinetem marszałka Sejmu.

Wojtek Król zginął 17 marca. Wyszedł z akademika Mikrus po wodę oligoceńską. Przechodzac ul. Lwowską stał się przypadkowym świadkiem ucieczki trzech przestepców, którzy chwilę wcześniej dokonali napadu rabunkowego. Jeden z bandytów zastrzelił Wojtka.

Cztery dni po morderstwie studenci zorganizowali w Warszawie marsz przeciw przemocy. 20 tysiecy osób przeszło spod Politechniki pod Urząd Rady Ministrów. Protestowano przeciwko zbyt łagodnym wyrokom dla przestepców, nieskutecznosci policji, prokuratury i władz. Podobne pochody zorganizowano wczesniej w Gdańsku i Łodzi. Po warszawskim marszu niektórzy politycy zadeklarowali chęć spotkania sie z młodziezą. Poseł Zbigniew Bujak z Unii Pracy zamierzał zaprosić organizatorów marszów na posiedzenie Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Obietnicy nie zrealizował. - Jak można traktować taką deklarację, skoro polityk nie wie, kto jest organizatorem marszu? - mowi rektor PW.

W trzyosobowym pokoju na piątym piętrze akademika Mikrus od ponad miesiąca mieszka tylko dwóch studentów. Nikt nie zajął miejsca Wojtka. Jego koledzy niechętnie wspominają tragedię. - Byl miły, uczynny - powtarzają. - Nie zdążylismy się nawet dobrze poznać.

Na ścianie budynku przy ul. Lwowskiej, gdzie zastrzelono studenta, wisi drewniany krzyż. Ktoś przymocował do muru święty obrazek. Są wielkanocne palemki i świeże kwiaty. Przez cały dzień ponie kilka zniczy.

- Nie wiem, kto je zapala. Myslę, ze studenci - powiedział "Życiu" sklepikarz z naprzeciwka. - Rodzina przecież mieszka daleko.

Przy kwiatach i palacych sie lampkach przystaje kobieta. - Przynoszę tu znicz co kilka dni - mówi. - Dlaczego to robię? Tu zginał niewinny człowiek, trzeba uczcić jego pamięć i pokazać bandziorom, ze my nie zapominamy. Ale chyba coraz mniej jest tych lampek ...

Wszyscy, których spytaliśmy (mieszkańcy i własciciele kilku sklepików na Lwowskiej), podkreślają, ze od czasu targedii na ulicy pojawia sie więcej patroli policyjnych.

- Chodzą po trzech i człowiek czuje sie trochę bezpieczniej - powiedziała "Życiu" pani w sklepie z wędlina.

DSZ, MR


Voice
March 24, 1996 No 12 (387)

DAYTIME MURDER DOWNTOWN

Victim of Rising Ruthlessness

The city is shocked by the murder of a student trying to stop some muggers.

Twenty-year-old Wojciech K. had no idea what was coming. One minute he was walking back to his room at the Riviera student hostel, and the next he was lying dead on Lwowska Street. The first-year Warsaw Technical University student's only crime was witnessing a robbery.

At about 2 p.m. on March 17, Wojciech K. was nearing Politechniki Square when shouts of "Thief!" rang out. Two men had just robbed a married couple returning from a computer market. The thieves were making off with zl.10,000 when Wojciech K. happened by.

One of the men drew a pistol from his coat and shot Wojciech K. in the heart, killing him almost instantly. They then ran to Politechniki Square and jumped into a taxi with a third man, who had acted as a look-out. The taxi driver later told police that he drove the three men to the junction of Jana Pawła II Street and Świętokrzyska Street. Police have no clues as to what happened next.

Police and ambulance services reached Lwowska Street in three minutes. Officers spent the several hours searching the road for the cartridge and bullet, and drawing composite sketches based on eye-witness' accounts.

Police are giving the murder top priority. "It's the first time a passer-by has been killed in broad daylight in the city center," says Andrzej Przemyski, Commissioner of Police Headquarters. "The criminals' callousness has gone too far. We can't allow these men to go unpunished. We'll only stop crime when murderers learn that the law will catch up with them."

The Warsaw provincial prosecutor's office is leading the investigation. Prosecutor Ryszard Kuciński says he will ask for the death penalty if the murderer is caught.

National Police Chief Jerzy Stańczyk has ordered crime detection experts from Police Headquarters to join the hunt. He also announced a zl.10,000 award for information leading to arrests.

Student organizations have scheduled a March of Mourning for March 21 in Warsaw. In recent weeks there have been similar marches against violence in Gdańsk and Łódź.

Police nationwide investigated more than 200 crimes involving firearms in January and February. So far they have solved fewer than half of the cases. Eleven people were shot dead in the same period.

Internal Affairs Minister Zbigniew Siemiątkowski has announced new anti-crime measures for Poland's biggest cities and has announced that the Vistula Special Forces, a military detachment subordinate to the Ministry of Internal Affairs, will cooperate with city police forces.

Konrad Niklewicz

źródło: Warsaw Voice


Gazeta Stołeczna z 2.02.2006

Oskarżonego w sprawie zabójstwa Wojtka Króla znaleźliśmy w gangu "Ojca"

Śledztwo "Gazety": Artur K., znany z najgłośniejszej w latach 90. sprawy o zabójstwo - zastrzelenie Wojtka Króla, przypadkowego przechodnia na Lwowskiej, powraca na mapę przestępczej stolicy jako "Baron", bandzior z gangu porywającego ludzi dla okupu


Kto w marcu 1996 r. zastrzelił na Lwowskiej Króla, studenta politechniki, nie wiadomo. Po tej jednej z najważniejszych zbrodni lat 90. została na Lwowskiej pamiątkowa tablica, a we wspomnieniach warszawiaków marsz milczenia 25 tys. osób pod hasłem "Zatrzymać przemoc". A potem klęska policji i prokuratury w sądzie.

W mafii trzepakowej

W 1996 r. śledztwo zakończyło się oskarżeniem Mariusza S., Mariusza C. i Artura K. "Mafia trzepakowa" - mówili o nich z nutą lekceważenia policjanci. Mieli w bramie ul. Lwowskiej napaść na handlarza z giełdy komputerowej, a uciekając, zastrzelić przechodnia (strzelać miał Mariusz S. i tylko on miał zarzut zabójstwa). W sądzie okazało się, że policja, prokuratura dysponowały głównie poszlakami - zapachy z taksówki, którą oskarżeni odjechać mieli z ul. Lwowskiej. W 1999 r. sprawa skończyła się uniewinnieniami. Już wcześniej decyzją sądu oskarżeni znaleźli się na wolności.

Artur K., najstarszy z nich (dziś 36 lat), sprawiał niezłe wrażenie. Pracował, nie miał pseudonimu jak Mariusz S. "Tyson" ani kryminalnych przygód jak Mariusz C. skazany potem za napad rabunkowy w parku Saskim. Po apelacji prokuratury i upływie kilku lat proces samego Artura K. został powtórzony i ostatecznie został on skazany, ale tylko za napad w bramie, przed zabójstwem.

Na bazarku

Mijały lata, słuch o trzech mężczyznach zaginął. "Gazeta" odkryła, że Artur K. nie porzucił przestępczej działalności. Przeciwnie.

Patrol policji w środku październikowego dnia w 2004 r. wjechał na moment porwania z ulicy Nowolipki młodego mężczyzny. To był przypadek, ale funkcjonariusze zachowali się przytomnie i zdecydowanie (padły strzały) - zatrzymali porywaczy, w tym Artura K. Nosił już wówczas ksywkę "Baron".

Porwanym miał być "Siwy", główny świadek oskarżenia w kilku procesach narkotykowych dilerów z tzw. bazarku. Bazarek na rogu Żelaznej i Siennej do końca lat 90. był jedną największych dilerni w stolicy. Dla Artura K. historia ta skończyła się niedawno skazaniem na dwa lata więzienia za udział w trzech narkotykowych transakcjach.

W gangu "Ojca"

Udział w porwaniu "Siwego" kazał policji i prokuraturze bliżej przyjrzeć się tej postaci. - Do takiego porwania nie bierze się przypadkowych ludzi, tylko takich, do których się ma zaufanie - mówi Włodzimierz Burkacki, naczelnik wydziału przestępczości zorganizowanej stołecznej prokuratury.

I bingo! Zdjęcie Artura K. policja pokazała pokrzywdzonym w serii porwań dla okupu, która w 2003 i 2004 r. przetoczyła się przez Warszawę i okolice. Według policyjnych szacunków gang kierowany przez Grzegorza K. ps. "Ojciec" (zatrzymany 10 dni temu, gang podporządkowany był grupie mokotowskiej) ma na koncie ok. 20 porwań, w których okupy sięgały milionów złotych, a nawet euro. Trzy uprowadzenia skończyły się zabójstwami. Wśród ofiar byli cudzoziemcy. - Artur K. ma też zarzut udziału w uprowadzeniu z wiosny 2004 r., w którym pokrzywdzeni zapłacili ponad milion złotych, "kariera Barona" jest skończona - mówi prok. Burkacki.

- A czy zatrzymanie Artura K. może odmienić los zakończonej uniewinnieniem sprawy zabójstwa studenta? - Raczej nie, ta sprawa dla wymiaru sprawiedliwości jest już przegrana - uważa Włodzimierz Burkacki.
 

Bogdan Wróblewski