ULICA LWOWSKA W WARSZAWIE

Bookmark and Share
wybierz okolicę: Plac Politechniki Plac Zbawiciela >> Służewska >>

 

Plac Politechniki 

Ulica Lwowska to element układu gwiaździstych placów połączonych promieniście rozchodzącymi się ulicami. Układ ten zwykło się nazywać Osią Stanisławowską, bo jego główną częścią jest królewska oś W-E wiodąca od Ochoty aż do Zamku Ujazdowskiego, Kanału Piaseczyńskiego i Wisły. Trudno opisać wszystkie cechy Ulicy bez odniesienia do jej otoczenia - Osi Stanisławowskiej, z jej placami i ulicami.

Obok panorama Placu Politechniki sprzed budowy narożnika Nowowiejska-Śniadeckich, pobrana ze stron dot-com.pl za zgodą KM.

Plac Politechniki to jeden z gwiaździstych placów wymyślonych przez Stanisława Augusta i jego architekta Jana Sebastiana Szucha (1752-1813). Do dzisiaj zamysł królewski organizuje przestrzeń tej części miasta. Głównym obiektem Placu jest Gmach Główny Politechniki Warszawskiej - znakomite dzieło Stefana Szyllera.

Południowej pierzei placu nie było, zresztą do dzisiaj jest ona rozmyta i niedookreślona. Stanowił ją pas zieleni i prowizoryczne drewniane budynki najpierw lotniska, a potem toru wyścigów konnych. Wejście główne na ich teren znajdowało się od strony ulicy Polnej, tak też usytuowano główną trybunę. Biegnąca tędy granica miasta ("Wał Lubomirskiego") do niedawna jeszcze wyznaczała granicę gęstej zabudowy. Stan ten zmienił się w momencie budowy budynków Politechniki oraz biurowców przy Polnej i Al. Wyzwolenia - ze szkodą dla klina napowietrzającego centrum Warszawy.

Niestety, dzisiejsi następcy Szucha i Szyllera nie dorastają im do pięt. I może właśnie dlatego uwzięli się, aby zniszczyć to co zastali, a z czym tak drastycznie kontrastują ich prace.

Na rogu ulic Nowowiejskiej i Śniadeckich urósł przylepiony do przedwojennej kamienicy dziwoląg, który o dwie kondygnacje przewyższa wszystkie okoliczne domy. Wszyscy się zgadzają, że to koszmarek, a nikt nic nie może zrobić! W dodatku trwa on w stanie wiecznej prowizorki a prace prowadzone są raz na kilka lat, tylko po to aby zachować ważność zezwolenia na budowę. Obiekt doczekał się nazwy własnej "Szkieletor" nadanej przez warszawską ulicę.

W roku 2000 tuż koło mojej ulicy wybudowano Mur. Moje zdanie na jego temat jest takie: jest paskudny, niszczy gwiaździstą kompozycję Placu Politechniki i jest wyrazem arogancji urzędników i architekta. Natomiast wewnątrz muru powstała sympatyczna przestrzeń publiczna, której tak w Warszawie brakuje. Poniżej zamieszczam falę dyskusji na ten temat, która przetoczyła się wtedy przez media.


Za murem
(Gazeta Stołeczna z 29.09.2000)

ŚRÓDMIEŚCIE. Urządzanie placu Politechniki
Nagle przy placu Politechniki zaczęły piąć się mury z betonu. W okolicy wybuchła panika, bo coś budują. Padają komentarze: - Bastion robią.

Na zrobienie "bastionu" pieniądze dała gmina Centrum. - Koszt inwestycji wyniesie 1 mln 100 tys. zł. Miasto zyska na urodzie, przed jednym z najładniejszych gmachów w mieście zamiast śmieciowiska będzie plac - mówi Elżbieta Misiak, rzecznik Politechniki Warszawskiej.

I stanął płot

Plac Politechniki znajduje się u zbiegu pięciu ulic: Lwowskiej, Noakowskiego, Nowowiejskiej, Polnej i Śniadeckich. Zawsze wyglądał strasznie. Parkowały tu samochody, fruwały śmiecie, było jak wszędzie w centrum stolicy. Nagle stanął płot. Od razu zrodził się opór społeczny.
 

- Przychodziło sporo osób, różne komitety. Były protesty. Jak ludzie nie wiedzą, co się zamierza, to się boją, że chce im się coś zabrać - opowiada pracownik działu przygotowania inwestycji Politechniki Warszawskiej.

Mieszkańcy dowiedzieli się, że co prawda będą sadzone drzewa, ale planuje się też wycięcie samotnej akacji. Natychmiast zaczęła się jej obrona. Projekt został zmieniony, murek przesunięty. Akacja zostanie. - Własnymi rękami ją podlewaliśmy - tłumaczyli obrońcy drzewa.

Czujni też byli nasi reporterzy. - Ten mur przy pl. Politechniki jest ohydny. Nie będzie widać wspaniałego gmachu z lat 1899-1901. Co się tam dzieje?

Pora wyjaśnić: czekają nas zmiany na lepsze, choć kontrowersyjne. I dziwi, że Politechnika nie nagłaśnia inwestycji, która ma podnieść standard okolicy. - Nikt jeszcze takich rzeczy nie robił w Polsce, bo u nas brak kultury urządzania przestrzeni - twierdzi architekt Marcin Krauze, współautor placu z pracowni Atelier 2 Kucza-Kuczyński, Miklaszewski.

Pokazuje projekt z opisem: "Uczelnia zawsze posiada front. Politechnika potrzebuje oddechu placu, skweru pomiędzy głównym gmachem a ruchliwą przestrzenią miasta".

W opisie nie przeczytamy już, że uczelnia techniczna zawsze zazdrościła humanistom z Uniwersytetu dziedzińca, przestrzeni i zieleni. Dlatego Politechnika urządzenie placu uznała za sprawę honorową. Rocznicę założenia uczelni przypomną mosiężne litery umieszczone w bruku.

Mur antysamochodowy

Pl. Politechniki stanowi własność skarbu państwa. Został użyczony "w celu modernizacji i nowej aranżacji". Ma kształt zbliżony do trójkąta i znaczną różnicę poziomów (do 2 m).

- Zawsze marzyło mi się, żeby wyrzucić stąd samochody. Wreszcie się udało. Plac będzie wyniesiony do góry. A mur robimy po to, żeby plac odizolować od ruchu - wyjaśnia prof. Konrad Kucza-Kuczyński.

Kontrowersyjny mur najwyższy jest u zbiegu Noakowskiego i Nowowiejskiej. Tu się zaokrągla i wygląda najgroźniej. Potem, w miarę zbliżania się do gmachu Politechniki, schodzi do ziemi. W murze są schody oraz liczne szczeliny otwierające widoki do środka. Praca wre. Budowa ma być gotowa 2 października - na rozpoczęcie roku akademickiego. Betonowy mur robotnicy okładają granitowymi płytami. Brukarze kładą granitową kostkę. Posadzka będzie elegancka i z wzorem. Pojawią się w niej oprawy oświetleniowe rzucające światło do góry - w koronę drzew.

Lipy będą kaukaskie

Pomysł jest taki, żeby każdy, kto chodzić będzie po podwyższonym placu, widział dobrze wszystko, co się dzieje wokół. Ale kiedy już spocznie na granitowych siedziskach przylegających do muru, schowa się na skwerze z widokiem na piękną architekturę. Wnętrze wydzielą dodatkowo rzędy lip kaukaskich. Drzewa przyjadą od razu wyrośnięte na 4 m.

Od strony ul. Nowowiejskiej przygotowane są fundamenty na ogromną wiatę. - Bo teraz na przystanku tramwajowym stoi zwykła wiata, a zdarza się, że czeka kilkuset studentów równocześnie - mówi prof. Kucza-Kuczyński.

Potwierdza się diagnoza urbanisty dr. Krzysztofa Domaradzkiego, że nadszedł czas urządzania miasta. Najpierw był Nowy Świat, a teraz seria: pl. Konstytucji, konkurs na Marszałkowską, pl. Politechniki. Przepytani przez nas planiści nie wiedzieli jednak, co się dzieje przed gmachem PW.

- Jeszcze nie widziałem, ale potrafię to sobie wyobrazić - komentuje Jan Rutkiewicz, urbanista. - Potwierdza się dziwne wyobrażenie naszych architektów, że place to miejsca, na które ludzi nie wpuszcza się tak łatwo. Na pl. Krasińskich posiano trawę, aby nikt nie chodził. Przed Politechniką robi się bastion. Może chcą się bronić i mieć wszystkie kierunki łatwe do ostrzału? Ale to nie wyklucza ładnego dzieła sztuki.

- Czy stawianie muru jest słuszne? Muszę zobaczyć. Ale to przecież kawałek Osi Stanisławowskiej. Plac za murem może zanikać - mówi Andrzej Kiciński, architekt.

Nikt z przepytanych wczoraj nie widział jeszcze zmian na pl. Politechniki. Obaw nie brakuje. Jedno jest pewne - na dobrze urządzonym placu będzie można wreszcie usiąść pod lipą i schować się przed samochodami, które w tamtym rejonie miasta atakują zewsząd.

DARIUSZ BARTOSZEWICZ


Chłopcy z Placu Broni
(Gazeta Stołeczna z 18.10.2000)

ŚRÓDMIEŚCIE. Kontrowersyjna przebudowa pl. Politechniki
Mamy agorę i aulę pod chmurką - bronią obwiedzenia placu Politechniki murem profesorowie tej uczelni. Powstała dekoracja do filmu "Chłopcy z Placu Broni" - twierdzą przeciwnicy. Całości dzieła właśnie dopełniły lipy.
Na placu Politechniki trwają ostatnie prace kosmetyczne. Teren przed najwspanialszym gmachem publicznym przełomu XIX i XX wieku, czyli Politechniką Warszawską, został wydarty samochodom i oddany pieszym. Cena była wysoka. Plac został okolony murem. To estetyczny haracz za tworzenie przestrzeni, gdzie można spacerować bez groźby utraty zdrowia i życia. W obrębie muru właśnie wyrosło 12 lip. Są od razu duże, choć pojawiły się dopiero w weekend. Podpierają je jeszcze prowizorycznie umieszczone kołki - ustawione w poziomie i wsparte na murze.

Mur dzieli

Uroczyste otwarcie odmienionego nie do poznania placu nastąpi jeszcze w tym miesiącu. Przebudowa budzi ogromne emocje. Największe zdumienie wzbudził ów mur z żelbetu obłożony granitem, który oddzielił przestrzeń dla pieszych od ruchliwego zbiegu pięciu ulic: Lwowskiej, Noakowskiego, Nowowiejskiej, Polnej i Śniadeckich. Kiedy opisaliśmy tę inwestycję finansowaną przez gminę Centrum kwotą 1,1 mln zł, do redakcji spłynęły same krytyczne opinie. Czytelnicy są źli, bo: zabrakło publicznej prezentacji projektu, ubyło miejsc parkingowych, stanął mur.

- Kiedy jadę samochodem, zawsze patrzę na piękny gmach Politechniki Warszawskiej. Nagle ten mur obciął mi jedną czwartą budynku. Najpierw się oburzyłem, a potem pomyślałem, że gdyby mur był niższy, to nie odcinałby skutecznie od ruchu samochodowego - tłumaczy "Gazecie" prof. Grzegorz Pawlicki, który zasiada w Senacie PW i głosował za tą inwestycją.

- Wreszcie powstała prawdziwa agora. Mamy teraz aulę wewnętrzną i zewnętrzną - broni placu obwiedzionego murem dr Sergiusz Dzierzgowski, też zasiadający w Senacie PW.

A czytelnicy szydzą w listach: to chyba dekoracja do "Chłopców z Placu Broni".

Plac, a nie parking

Projekt zmian na pl. Politechniki powstał w pracowni architektonicznej Atelier 2 Kucza-Kuczyński, Miklaszewski. Autorzy są przekonani, że postąpili słusznie i dali z siebie wszystko, aby było jak najładniej. W ich pracy nie ma sprzeczności z ustaleniami planu dla tego rejonu miasta, co próbowali wskazywać przeciwnicy inwestycji.

- To jest zgodne z naszym planem miejscowym. Założyliśmy w nim, że teren przed gmachem głównym Politechniki Warszawskiej będzie placem miejskim, a nie parkingiem - wyjaśnia dr Krzysztof Domaradzki, główny autor planu miejscowego rejonu stacji metra Politechnika.

Urbanista jest za, a nawet trochę przeciw. Wydaje mu się, że podobny efekt można było uzyskać za pomocą muru niższego o 0,5-0,7 m.

Na pl. Politechniki były dotąd rozmaite pomysły. Dr. Domaradzkiemu podobała się koncepcja zagłębionej kondygnacji pod placem, z której dałoby się wejść wprost do auli Politechniki Warszawskiej (posadzkę ma w poziomie minus jeden). Taki pomysł miał prof. Lech Kłosiewicz, wykładowca na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Ale władze uczelni do swojej wizji placu przekonał w końcu inny pracownik akademicki - prof. Konrad Kucza-Kuczyński.

Emocje i spory wokół takiego sposobu wyłaniania pomysłów na urządzanie przestrzeni publicznych będą trwać. Tym bardziej że najlepszych rozwiązań dla miasta najlepiej szukać w konkursach architektonicznych. Powtarzają to chętnie wszyscy architekci, z tytułami profesorskimi i bez nich.

- Każda zmiana wywołuje protesty. Pamiętajmy, co tu było wcześniej - chaotyczny parking i chodzenie między samochodami - mówi prof. Pawlicki z Wydziału Mechatroniki PW.

BART

Mur zawsze budzi agresję. Szczególnie kiedy wyrasta nagle w przestrzeni publicznej - na placu. Ale żyjemy w barbarzyńskich czasach. Zagrożeniem jest samochód. Władzę za kółkiem dzierży kierowca, najczęściej w pierwszym pokoleniu, traktujący pieszego jak śmieć. Dlatego na razie należy w sposób brutalny wyrąbać w przestrzeni murem miejsce dla ludzi, którzy jeszcze próbują chodzić po tym mieście. Czas na finezję przyjdzie potem.

DARIUSZ BARTOSZEWICZ


Za cmentarnym murem
(Gazeta Stołeczna)

Niedawno "Gazeta" zachwycała się projektem przebudowy i zagospodarowania placu przed Politechniką. Miało być pięknie i miło. Może warto by się przejść teraz w okolice Politechniki i zobaczyć, jaką tragedię zafundowały nam władze tej uczelni i Warszawy. Cała część placu przed uczelnią została ogrodzona ohydnym, wysokim, szarym murem, który wygląda jak otoczenie jakiegoś bunkra lub cmentarza (słyszałem już takie porównania) i zasłania widok z ulicy na dolną część zabytkowego gmachu głównego. Stosunkowo ładnie i miło jest tylko od strony gmachu głównego, za to od strony ulicy mur wygląda jak otoczenie jakiejś fortecy - jest ciężki, przytłaczający i ponuro szary.

Obok pl. Politechniki mieszkam już 26 lat, zżyłem się z tą częścią Warszawy. Do tej pory nikt nie stawiał tutaj budowli, które wywyższałyby się ponad okolicę i burzyły jej atmosferę. Z placu można było zrobić naprawdę przytulne miejsce, lecz szansa ta została stracona. Chociaż... Może gdyby obniżyć mur o połowę i dodać jakieś delikatniejsze akcenty, np.: rzeźbioną barierkę, to zamurowana część placu zostałaby przywrócona reszcie.

ANDRZEJ DĄBROWSKI


Zły sen architekta

(Listy do Gazety Stołecznej)

Mówiło się kiedyś, że Pałac Kultury jest jak zły sen cukiernika. Oto mamy na placu Politechniki zły sen architekta, któremu śnią się barykady i zapory przeciwczołgowe na ulicach Warszawy. Na barbarzyńskie bezhołowie komunikacyjne sobiepański inwestor wraz z sobiepańskim architektem odpowiada barbarzyńskim koszmarem w postaci marmurowego muru okalającego dawny parking przed gmachem Politechniki.

Nie spotkałem osoby, która nie byłaby zdziwiona tym architektonicznym "gwałtem" na podzielonej przestrzeni placu. Tak jak w malarstwie w architekturze podział jest podstawą kompozycji przestrzeni. Nam, malarzom, wolno z tą przestrzenią igrać do woli, architekci powinni pamiętać, że to przestrzeń wspólna, która znajduje się w określonym otoczeniu i którą zapełniają ludzie.

Mamy więc dekorację do filmu "Chłopcy z Placu Broni", szkoda że... na stałe. Będziemy musieli na nią patrzeć, obok niej przechodzić, będziemy musieli się do niej przyzwyczaić podobnie jak do wielu obiektów, które straszą w naszym mieście.

KRZYSZTOF AUGUSTIN


Porozmawiajmy o murze
(Gazeta Stołeczna 6.11.2000)



PL. POLITECHNIKI. Przestrzeń miasta
Na placu Politechniki stanął mur, który dzieli go na strefy dla samochodów i dla pieszych. Pisaliśmy o tym dwukrotnie. Dostaliśmy wiele listów i telefonów. Niemal wszystkie są krytyczne, część już wydrukowaliśmy.

Dziś rozmowa z wielkim entuzjastą muru - architektem prof. Markiem Budzyńskim, współautorem nowej Biblioteki Uniwersyteckiej na Powiślu i Sądu Najwyższego na pl. Krasińskich.

Dariusz Bartoszewicz: Mur, który wygrodził plac przed gmachem Politechniki, budzi ogromne kontrowersje. Pan jest chyba jedynym, który go broni jak lew. Dlaczego?


Marek Budzyński: Zacznijmy od początku, czyli pojęcia placu. Wywodzi się z agory greckiej i forum rzymskiego. To było zawsze miejsce zebrań ludności. Potem w średniowieczu był rynek. Jego funkcja to wymiana towaru i informacji. W XIX wieku przebudowa Paryża według Haussmanna tworzyła place, które zbierały ulice z różnych kierunków. Chodziło głównie o to, aby dostrzec, gdzie zbliża się gniewny tłum i go rozbić. Cel był głównie władczy.

Ale place i aleje wytyczone przez Haussmanna doskonale funkcjonują dziś w nowoczesnym Paryżu.

- Bo była w tym oświeceniowa idea czyszczenia miasta i zracjonalizowania komunikacji. Jednak te place są głównie z nazwy. One mają więcej przecięć niż ścian, które je trzymają. Kiedy w tym wszystkim pojawił się jeszcze samochód, plac został doszczętnie zniszczony. Ruch nabrał straszliwej dynamiki w sensie ilości i szybkości.

Właśnie taką tezę postawiłem. Plac Politechniki stał się wielkim węzłem komunikacyjnym, na którym nie było miejsca dla pieszego. Przestrzeń dla niego została wyrąbana murem, co było drastycznym zabiegiem w przestrzeni.

- Nie było innego wyjścia. Konrad Kucza-Kuczyński wydzielił z bezładnej przestrzeni, opanowanej przez samochody, plac i otworzył go dla pieszego.

Ale przyzna Pan, że to otwieranie dziwne i pełne paradoksów, bo odbywa się przez zamykanie.

- To tylko łączenie przeciwieństw. Nie można się całkowicie i do końca izolować ani integrować.

Mur jest wysoki i budzi agresję.

- Ucieka pan od istoty sprawy. Chodziło o to, aby zrobić dobrą przestrzeń przed gmachem Politechniki i oddzielić się od chaosu na zewnątrz. I to zostało zrobione doskonale, wręcz bezbłędnie. Tu powstanie żywe forum studentów i mieszkańców Warszawy.

Czy nie można było uzyskać podobnego efektu zielenią, niższym murem lub jakąś ażurową przegrodą?

- Plac w tym miejscu, w węźle komunikacyjnym, musi być wydzielony. Mur od strony miasta jest konieczny. Ale też uważam, że sposób odgrodzenia od miasta jest martwy. Mur jest zrobiony z porządnego materiału, ale nic nie przekazuje, tylko odgradza.

Czyli jest źle?

- Jest dobrze, ale mogłoby być lepiej. Ten mur powinien być elementem, który nie tylko dzieli, ale i łączy. On powinien nabrać życia. Może się na nim pojawić zieleń. Przydałoby się dosadzić trochę drzew od strony ulicy. Ale równie dobrze może to być mur informacji o Politechnice, z reklamą jakichś wydarzeń technicznych czy miejskich.

Pani architekt Magdalena Staniszkis mówiła mi, że mur jest niezły, ale mógłby być niższy i zrobiony z innego materiału - z piaskowca. Wtedy jego kolorystyka byłaby taka sama jak gmachu Politechniki. A granit jest w tym miejscu obcy. Odcina budynek od placu. Co Pan o tym sądzi?

- Ja niespecjalnie kocham granit. Ale to trwały materiał. Naturalnie z piaskowcem na tym murze byłoby cieplej.

Wszystkie zmiany, które dokonały się na pl. Politechniki, odbyły się po cichu. Mur wszystkich zaskoczył.

- Uważam, że Politechnika dała przykład, jak należy postępować, jak wziąć przestrzeń miejską i tak ją zorganizować dla siebie, żeby mogła służyć wszystkim. Mam nadzieję, że inne instytucje podchwycą pomysł i urządzą place dla pieszych. NBP mógłby to zrobić na pl. Powstańców Warszawy.

Czesław Bielecki napisał we "Wprost" artykuł "Arogancja". Twierdzi on, że mur kompromituje wszystkich wobec dzieła Stefana Szyllera, który zaprojektował gmach Politechniki, i kategorycznie domaga się jego rozbiórki. Czy prof. Konrad Kucza-Kuczyński zamordował dzieło Szyllera na pl. Politechniki?

- On je dopiero przywrócił miastu do życia. Gmach nareszcie odzyskał swoją pierwotną rangę. Szyller byłby zachwycony.

ROZMAWIAŁ DARIUSZ BARTOSZEWICZ


Arogancja
(Wprost, 29 października 2000 r., nr 44)
Czesław Bielecki:

"W samym centrum Warszawy, na pl. Politechniki, powstał pomnik Arogancji. Na razie widać tylko wysoki cokół zasłaniający historyczny gmach uczelni. Ciekawe, kiedy staną na nim figury arogantów. A jest ich długi szereg: od autora projektu byłego dziekana Wydziału Architektury, przez łańcuch urzędników odpowiedzialnych za zagospodarowanie przestrzeni miejskiej, w tym konserwatora zabytków, po prezydenta miasta. Pozostawiam władzom nadrzędnym sprawdzenie podpisów osób odpowiedzialnych, pieczątek i dat. (...)

Żądam rozbiórki! Jest to samowola urzędnicza i twórcza, uderzająca w estetykę, w ład przestrzenny, w historię miasta i w poczucie umiaru. A to, że opieczętowali ją wszyscy biurokratyczni święci, tym bardziej ich kompromituje wobec Stefana Szyllera".