Szlachcic sandomierski Piotr Piekarski, ośmielił się zaatakować króla
Zygmunta III Wazę. Działo się to w przejściu z Zamku do kościoła farnego
św. Jana (od strony Kanonii). Szlachcic rzucił się z czekanem na
wchodzącego do świątyni króla. Dwukrotnie zranił króla, nim dzielny
królewicz Władysław obronił swego ojca. Następnie Piekarski został pojmany
przez towarzyszącą władcy świtę. Przemyślnie torturowany opowiadał tak
dziwne rzeczy, że na pamiątkę tego ukuto aktualne do dziś przysłowie
„Plecie jak Piekarski na mękach”.
Osądzony i skazany na śmierć miał okrutną drogę na tamten świat.
Przykuty do katowskiego wozu przewieziony ostał ulicami Warszawy na Plac
Zamkowy. Tu odbyła się kaźń. Szarpany był przez oprawców rozżarzonymi
szczypcami, na szafocie dokonano obcięcia ręki podniesionej na króla,
obcięto też drugą dłoń. Potem jak głosił wyrok: „czterema końmi ciało na 4
części roztargane, a obrzydłe trupa ćwierci na proch na stosie drzew
spalone zostaną. Na koniec proch, w działo nabity, wystrzał po powietrzu
rozproszy.” Straszliwy ten wyrok wywarł z pewnością odpowiednie wrażenie
na każdym potencjalnym królobójcy zarówno wówczas jak i w dalszej
przyszłości.
CIEKAWOSTKA:
Niektórzy historycy uważają, że Piekarski był szaleńcem. Sądzimy w
takim razie, iż wyrok był nie sprawiedliwy. No cóż… takie to były czasy.