Jan Zachwatowicz

(ur. 4 marca 1900 - zm. 18 sierpnia 1983) - polski architekt, profesor Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej. Znawca historii architektury polskiej. Generalny konserwator zabytków. czł. PAN; przyczynił się do reorganizacji i rozbudowy pol. służby konserwatorskiej; wywarł zasadniczy wpływ na kierunek odbudowy i konserwacji zabytków pol. po II wojnie świat.; współtwórca Karty Weneckiej; Architektura polska. Był również twórcą międzynarodowego symbolu, którym oznacza się obiekty zabytkowe, tzw. błękitnej tarczy.


Magdalena Bajer pisze: Jan Zachwatowicz urodził się w Gatczynie koło Sankt Petersburga, gdzie rodzina wkrótce się przeniosła. Ukończywszy dobre V Gimnazjum, przeżywszy rewolucję w pobliżu krążownika Aurora, przyjechał do Polski z dyplomem Instytutu Inżynierów Cywilnych, gdzie uzyskał solidną wiedzę z zakresu techniki budowlanej, przydatną bardzo późniejszemu architektowi. Architekturę ukończył w Politechnice Warszawskiej, choć młodzieńczym pragnieniem była scenografia, co wyznał córce Krystynie, gdy ta postanowiła zostać scenografem. Kiedy był asystentem, grono kolegów namawiało go do projektowania prywatnych willi, co było dobrym zarobkiem, a jednocześnie prof. Oskar Sosnowski, kierujący Zakładem Architektury Polskiej, proponował pracę u siebie, gdzie był wówczas znakomity zespół architektów, historyków, historyków sztuki, konstruktorów, zespół „buzujący pomysłami”, jak to określa pani Katarzyna. Jan Zachwatowicz radził się żony, ta zaś zapytała: – A co byś chciał robić? – Naturalnie, u Sosnowskiego. – No to nie ma o czym mówić. W domu państwa Zachwatowiczów nie przelewało się ani wtedy, ani podczas wojny, ani nigdy. Nigdy też jednak nie było wątpliwości, że jeżeli coś się robi to albo z myślą o innych, albo o jakiejś sprawie. Ojciec rozbudzał w córkach takie ambicje i starał się rozpoznać uzdolnienia, aby skłaniać do ich rozwijania.

W zespole Oskara Sosnowskiego Jan Zachwatowicz znalazł się w roku 1930. Przez prawie dziesięć lat, do wojny, wniósł wiele we wspólne opracowywanie pionierskich wówczas, a i dziś pod wieloma względami nowych, metod badania zabytków. Opublikował ważne prace – na zlecenie prezydenta Starzyńskiego zaprojektował i przeprowadził odsłonięcie odcinka murów obronnych Starego Miasta w Warszawie. Gdy wybuchła wojna, zajmował już poczesne miejsce w światowym gronie architektów i konserwatorów.

Konspiracyjna działalność dr. Zachwatowicza była wielowątkowa. Objął kierownictwo zakładu po śmierci prof. Sosnowskiego, który poległ w obronie Warszawy. Prowadził tajne wykłady. Uczestniczył w akcji wykradzenia z Gestapo w Alei Szucha zbiorów Centralnego Biura Inwentaryzacji Zabytków. Pracował w Delegaturze Rządu Londyńskiego na Kraj. Podczas wojny napisał rozprawę habilitacyjną.

Po wojnie prof. Zachwatowicz został Generalnym Konserwatorem Zabytków. Pełniąc tę funkcję przez kilkanaście lat zasłużył się Warszawie Polsce i Europie, dźwigając z ruin budowle, przywracając piękno dzielnicom i okolicom, formując polską szkołę konserwacji zabytków w nawiązaniu do dobrych tradycji warszawskich oraz wileńskich, współtworząc pierwszą międzynarodową organizację konserwatorów ICOMOS, powstrzymując wiele szkodliwych poczynań władz komunistycznych.


Wspomina Halina Bojarska-Dahlig: - W czasie Powstania byłam na terenie Politechniki. Pracowałam w laboratorium na potrzeby wojska. Był tam również mój późniejszy mąż, Włodzimierz Dahlig, który zajmując się laboratorium, organizując je, jednocześnie zabezpieczał majątek Politechniki. Wspólnie wtedy zawlekliśmy m.in. tomy Beilsteina do podziemi Politechniki, dzięki czemu ocalały.

Kazimierz Wejchert, który w 1940 roku zaczął pracować na Politechnice, w czasie Powstania był w komórce kartograficznej Okręgu AK. Wyznaczał trasy natarć, przejścia kanałami, połączenia domów itp. Kiedy Powstanie chyliło się ku upadkowi, wrócił na Politechnikę, na swój Wydział - Architekturę. - Na Wydziale wodzem był prof. Zachwatowicz - wspomina Kazimierz Wejchert. - Zorganizował grupę, której celem było zabezpieczenie rozmaitych przedmiotów kultury: książek, rękopisów, obrazów. Na wiadomość, że gdzieś w rozbitych domach takie skarby istnieją, organizowaliśmy wyprawy w Aleje Jerozolimskie czy Ujazdowskie i przynosiliśmy je - głównie obrazy i książki - na Wydział.


Pierwszą oficjalną wyprawę rewindykacyjna na Śląsk zorganizował Stanislaw Lorentz jeszcze przed kapitulacja III Rzeszy. Jeden z uczestników tej ekspedycji, ówczesny generalny konserwator Polski prof. Jan Zachwatowicz, wspominał po latach:

"Wyruszyliśmy z Warszawy ciężarówką, zaopatrzeni w kilka skrzyń nie pieniędzy, ale alkoholu - nie dla własnego użytku. Wiadomo było, ze to najpewniejszy środek płatniczy załatwiający np. tak ważne dla nas zaopatrzenie w benzynę. Poza tym mięliśmy przepustkę na tereny, na które nie wolno było wyjeżdżać. To wszystko. Nasza właściwą bazą były Katowice. Jechaliśmy na Śląsk, przede wszystkim do Świdnicy. Było to duże centrum niemieckie, a od kolejarzy mięliśmy wiadomości, że pociągi dochodziły właśnie do Świdnicy i tam były rozładowywane".

Wiosna 1945 r. w Katowicach do ekipy poszukiwaczy skradzionych arcydzieł dołączyła Izabela Stachowicz, przed wojną żona bardzo zamożnego, znanego architekta Jerzego Gelbarda. W czasie okupacji ukrywała się pod Warszawa. Jej maź został zamordowany na Majdanku. Stachowicz, używająca już wtedy przybranego nazwiska Stefania Czajka, powitała ekipę w mundurze porucznika milicji. Lorentz, znajomy Czajki ze studiów na uniwersytecie, nawet nie musiał przekonywać jej do wzięcia udziału w wyprawie. Jak wynika z napisanego przez nią w 1947 r. podania, w czasie okupacji Niemcy zarekwirowali jej i mężowi ponad 250 obrazów olejnych, rysunków i grafik, w tym portrety Czajki pędzla Matisse'a i Sutine'a. Pani porucznik przyłączyła się do poszukiwań pełna nadziei, ze być może trafi na ślad zrabowanych jej arcydzieł. Co więcej, poleciła dwóm katowickim milicjantom jechać z warszawskimi profesorami jako ochrona.

W Świdnicy polscy poszukiwacze arcydzieł szybko znaleźli leżące pod miastem magazyny. Obsadzone były już jednak przez armie sowiecka. Rezydujący w mieście samotny pełnomocnik polskiego rządu zorganizował potężna popijawę, w czasie której wypito przywieziona z Warszawy skrzynkę wódki.

Profesor Lenart czyści ryciny Stanislawa Augusta

Alkohol otworzył serca sowieckich oficerów i tym samym bramy magazynów. Niestety, w barakach leżały tylko tysiące damskich futer, walizek, grzebieni, sprzętów kuchennych zrabowane przez Niemców cywilom.

Widząc rozczarowanie uroczych polskich gości, sowieccy oficerowie doprowadzili, jako nagrodę pocieszenia, aresztowanego przez nich niemieckiego magazyniera. Ten najpierw zarzekał się, że żadne transporty dzieł sztuki nigdy do Świdnicy nie dotarły, ale po krótkim, skutecznym przesłuchaniu wyjawił miejsce ukrycia ksiąg magazynowych. Prof. Zachwatowicz: "Okazały się dla nas bezcenne. Z ogromną skrupulatnością notowano tam nie tylko np. "aus Warschau", ale dokładniej: "UW", "Museum". Znaleźliśmy wzmiankę o dużym transporcie z Katowic "aus Museum" [...]. Okazało się również, że zbiory te nie były trzymane w samej Świdnicy, ale rozrzucone w terenie. Na szczęście miejsca - gdzie - były również w księgach magazynowych oznaczone [...]. Pierwszy ślad prowadził w kierunku Prudnika. Stoi tam w górach, w zupełnym pustkowiu, mały samotny klasztorek [...]. W klasztorku - nasze zbiory. Mocno przebrane, ale jeszcze dużo".

Odkrywcy bali się pozostawić zbiory bez opieki, ale w najbliższej placówce polskiej milicji, w Prudniku, brakowało funkcjonariuszy. W końcu komendant posterunku zwolnił z aresztu dwóch oficerów Wehrmachtu, których postawiono na straży klasztorku.

Prof. Jan Zachwatowicz: "W następne miejsce jechaliśmy drogą po terenach jeszcze nie rozminowanych i w jednym miejscu, pamiętam, była wspaniała panorama bitwy czołgów. Na jednym zboczu stały czołgi radzieckie, na drugim niemieckie, z daleka wyglądało, jakby szykowały się do wielkiej bitwy. Tylko ze ta bitwa była już dawno skończona, a czołgi spalone. Naszym celem byl park, a w nim willa [był to raczej niewielki zameczek w miejscowości Muhrau, Murawy - przyp. W.K.]. Weszliśmy do środka. W salonie urządzone były legowiska dla żołnierzy. Z czego zrobione? Ułożone jedne na drugich leżały tam, zrabowane jeszcze w 1939 roku z Gabinetu Rycin UW, albumy Stanislawa Augusta. W skórzanych oprawach, ze złoconymi literami, tak łatwe do rozpoznania... Później obszukiwaliśmy jeszcze starannie okolice willi i znajdowaliśmy grafiki zmięte dla higienicznego użytku. Zbieraliśmy je starannie i potem profesor Lenart w swojej pracowni wszystko to jakoś wyczyścił, odmył, tak ze udało się je odratować".


Już przed wojną architekt ten odgrywał kluczową rolę w kształtowaniu oblicza stolicy. Bez niego odbudowa historycznego centrum Warszawy po 1945 r. nie byłaby możliwa.
Warszawa nie może być miastem bez przeszłości – pisał Jan Zachwatowicz tuż po zakończeniu wojny; nie można sobie jej wyobrazić bez sylwetki Zamku Królewskiego i Katedry. Równocześnie zadawał sobie pytanie, czy w ten sposób nie powstaną zwykłe falsyfikaty. Odpowiedź: „Należy korzystać z wszelkich dostępnych oryginałów, by rekonstrukcja była – na ile to tylko możliwe – autentyczna... Obca wola nie może unicestwić dóbr naszej kultury”. Zachwatowicz uważał, że do odbudowy zabytków zobowiązuje Polaków ich narodowa duma.